środa, 1 lutego 2012

Cudowna moc soulu

Kolejną kobietą, która swoją muzyką sprawia, że po plecach przebiegają mi ciarki, jest brytyjski fenomen ostatnich lat: Adele Laurie Blue Atkins. Jej debiutancki album „19” sprowadził na nią ogromne zainteresowanie mediów i przypuszczenia, że nie raz jeszcze o niej usłyszymy. Gdy w zeszłym roku wydała album „21” udowodniła, że na naszych oczach rodzi się wielka gwiazda.

Jeżeli chodzi o tytuł, to mamy tutaj sprytne zagranie: wcześniej „19” w 2008 roku (bo tyle miała lat Adele, gdy nagrywała ten album), a teraz „21” w 2011. Jednak każdy, kto liczyć potrafi, zorientuje się, że skoro drugie wydawnictwo zostało wypuszczone na rynek 3 lata później, to liczba w tytule albumu powinna być powiększona o 3, ale to tylko taka drobna uwaga co by za słodko nie było. Natomiast, jeżeli chodzi o warstwę tekstową czy wokalną nie mam żadnych zastrzeżeń. W sumie to mało powiedziane: ta płyta wzbudza we mnie zachwyt, wręcz uwielbienie.

Rzadko zdarza się by jakaś płyta w całości podobała komukolwiek. Ta płyta porusza od pierwszego do ostatniego dźwięku:  nie tylko przepełnione żalem „Rolling in the Deep” czy smutkiem po rozstaniu „Someone Like You” (teledysk do tej piosenki kręcony był w Paryżu – Mieście Miłości). Adele zadziwia dojrzałością tekstów, a jej głęboki soulowy głos wręcz uzależnia. Od emocji aż kipi „Take It All”, wspaniała ballada o rozstaniu, chęci zatrzymania partnera u swego boku i trudności w pozwoleniu mu odejść. Kolejna, „One And Only” mówi o zakochaniu, wątpliwościach i niepewności co do uczuć drugiej osoby. Nastrojowy jest bardzo cover The Cure „Lovesong”, który może spowodować, że piosenka przeżyje swoją drugą młodość. Płyta z edycji limitowanej zawiera dodatkowo dwie niezwykle intymne ballady „If It Hadn`t Been for Love” oraz „Hiding My Heart”.

Gdy słucham utworów z tej płyty, zanurzam się w moją własną, cudownie melancholijną otchłań, z której aż nie chce się wychodzić. Z drugiej strony nie jest to płyta składająca się wyłącznie z wolnych, wyciskających łzy piosenek, lecz także tych żywszych i zapadających w pamięć („I`ll Be Waiting” czy „Rumour Has It”). Prawdziwy klejnot wśród wydawnictw 2011 roku.


Łajza

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz